O akcji zrobiło się głośno za sprawą cieszyńskiej restauracji Trzech Braci, która tydzień temu zdecydowała się otworzyć swój lokal dla klientów pomimo rządowych obostrzeń. Właściciele restauracji powołują się na niekonstytucyjność zakazów (w Polsce nie został ogłoszony stan wyjątkowy, który w sensie prawnym umożliwiałby takie rozporządzenie – pisaliśmy o tym tutaj) i zapowiadają ewentualną walkę w sądzie w przypadku otrzymania mandatu. Od otwarcia, lokal wielokrotnie odwiedzała Policja i sanepid. Za przykładem Trzech Braci poszły jednak inne knajpy. W Katowicach otworzył się dla gości lokal Bułkęs, w którym frekwencja była ogromna.
Aby usprawnić działanie restauracji i nie dokładać klientom stresu w postaci potencjalnych mandatów, każdy gość lokalu zatrudniany jest przez restaurację jako „tester smaku”, który przed przystąpieniem do posiłku podpisuje umowę o dzieło. W efekcie, na miejscu oficjalnie obecni są tylko pracownicy restauracji.
Co z Tychami?
Pomimo zachowania reżimu sanitarnego, w niektórych przypadkach sanepid decyduje się na wystawienie mandatów właścicielom zbuntowanych lokali.
Na Facebooku oraz w innych miejscach coraz głośniej wybrzmiewają pytania, kiedy restauracje w ramach akcji #otwieraMy otworzą się w Tychach. Właściciele mają jednak dylematy.
Na Facebooku tyskiej restauracji Rock’n’ Rondel, która jest znana między innymi z zaangażowania w akcję gotowania posiłków dla medyków, możemy przeczytać:
Marzy nam się powrót do normalności, ale nie takiej normalności, gdzie kelner obsługuje gości w asyście policji. Nie takiej, w której musimy się bać o to, kto wchodzi i zastanawiać, czy w pierwszej kolejności podać gościom piwo do stolika, czy najpierw się tłumaczyć komuś z tego, że chcemy móc normalnie pracować i żyć. Chcemy robić to, na czym znamy się najlepiej: gotować, karmić, tworzyć atmosferę, a nie walczyć jeszcze na kolejnym froncie.
Kara z sandpidu
Nad otwarciem zastanawiał się także właściciel sieci wegetariańskich lokali Mihiderka. 2 grudnia weszła jednak ustawa nakazująca zakrywanie ust i nosa w miejscach publicznych, co mogłoby utrudnić otwarcie.
Jeżeli to zostało wprowadzone ustawą, to jeśli my otworzymy lokal i przyjdzie do niego policja, jak w Cieszynie, to jest prawdopodobne, że przede wszystkim nasi goście dostaną mandaty za brak maseczki. Mamy dylemat – czy doprowadzić do takiej sytuacji, czy narażać klientów na kary. To jest czynnik, który nas teraz powstrzymuje przed otwarciem lokalu, mówi właściciel Mihiderki Marcin Krysiński
Widmo bankructwa
Jak twierdzą niektórzy przedsiębiorcy, otwarcie swoich biznesów to dla nich już teraz konieczność. Według wielu z nich, pomoc rządowa jest absolutnie niewystarczająca. Co najmniej dyskusyjna wydaje się być kwestia jednomiesięcznego zwolnienia z ZUS-u, które było częścią składową m. in. tarczy dla małych przedsiębiorstw. O tarczy pisaliśmy tutaj. Jak mówi Tomasz Nowak, właściciel rybnickiej restauracji Sweet Home Silesia oraz pracowni cukierniczej w Tychach, jeśli nie otworzy on wkrótce lokalu, zbankrutuje.
Koszty prowadzenia jednej kawiarni to miesięcznie ok. 35 tys. zł, mówi. Obecnie, sprzedając nasze produkty na wynos czy przez sklep internetowy, mamy 15 tys. zł obrotu. To nie jest w stanie pokryć kosztów. Co miesiąc dokładam ok. 15-20 tys. zł, by wyjść na zero.
Na przedłużające się obostrzenia i brak konkretnej pomocy zdenerwowali się również przedsiębiorcy, w tym branża fitness, którzy postanowili złożyć pozew zbiorowy przeciwko Skarbowi Państwa.
Po buncie gastronomii rząd zaczął natomiast rozważać rozszerzenie tarczy pomocowych dla branż i przedsiębiorstw, które zostały wcześniej pominięte.